niedziela, 29 października 2017

Running Wild- Port Royal (Noise Records 1988/ 2017)

"Port Royal" z 1988 to jedna z trzech, lub nawet ta najważniejsza z płyt w dorobku Running Wild. Przełomowa, ugruntowująca nowo obraną drogę, wg. Kasparka najlepsza jaką wtedy byli w stanie nagrać. Album zostawił za sobą poprzednie bardziej surowe oblicze zespołu, brzmienie i kompozycje grupy stały się bardziej dopracowane (to co wyczynia tu na basie Jens Becker to coś niebywałego, nie tak często ma się do czynienia z albumami na których ten instrument gra tak istotną rolę), bardzo dojrzałe, nieco bardziej melodyjne, ale nie mniej energetyczne i porywające. Podobnie stało się z samymi tekstami. Zaczęły poruszać poważniejszą tematykę ("Uaschitschun" opowiadający o zagładzie Indian i świata w którym żyli, "Warchild" poruszający kwestię dzieci wysyłanych do walki, czy bardzo dobrze znany "Conquistadores"), a same liryki o tematyce pirackiej zaczęły bazować na literaturze, a nie tylko i wyłącznie filmach, jak to było w przypadku "Under Jolly Roger", wystarczy wsłuchać się w tytułowy "Port Royal" czy zamykający płytę "Calico Jack", to klasa sama w sobie. Sama muzyka Running Wild może zatraciła gdzieś tego pazura i surowość pierwszych wydawnictw, stając się bardziej dopracowaną, ale jednocześnie jeszcze bardziej chwytliwą, dynamiczną i tak niesamowicie charakterystyczną (nawet nie czuję jak rymuję haha!). To właśnie na "Port Royal" Running Wild wypracował swój niepowtarzalny styl z którego zasłynął i który uczynił ich sztukę niepowtarzalną. Udało im się stworzyć dzieło, które stale broni się przed upływem czasu i któremu wciąż udaje się czarować kolejne rzesze metalowych maniaków. Moim zdaniem tylko wydanemu przez nich rok później "Death or Glory" udało się prześcignąć fenomen omawianej tutaj płyty.
Ciekawostką dotyczącą tego albumu jest jego okładka (nobel dla Stefana Krugera w dziedzinie cover- artu!). Jak wiadomo na grafice z jej frontu, która powstała zanim nagrany został album, widnieje w składzie Stefan Schwarzmann, który nagrał na "Port Royal" ścieżki perkusji. Natomiast na jej tylnej części mamy zdjęcie Iana Finlay'a pozornie sugerujące, iż to jego robota. Stało się tak ponieważ Stefan zaraz po odwaleniu swojej części roboty opuścił Running Wild zasilając szeregi U.D.O., a na jego miejsce wskoczył wtedy Ian. Zespół postanowił, mimo wszystko, uhonorować go miejscem w składzie już na "Port Royal" mimo, że nie miał tutaj swojego wkładu.
Podsumowując niniejszy album jest jednym z najjaśniejszych i najbardziej istotnych punktów w dyskografii Running Wild i powiedziałbym, że jednym z najlepszych materiałów jakie spłodziła niemiecka scena lat 80-tych. Każdy fan klasycznego Heavy Metalu powinien ją znać, bo to bez wątpienia jeden z kamieni milowych tego typu grania. Klasyk już wtedy i klasyk do tej pory!
Poniżej tegoroczna reedycja owej płytki. Jakość tych wznowień omawiałem już przy okazji recenzji "Death or Glory", także nie będę się powtarzał. Mam co do nich neutralny stosunek, ani nie piętnuję, ani specjalnie nie wychwalam. Wszyscy wiemy, że fakt faktem można było to zrobić lepiej. Cóż, ważne, że brzmieniowo naprawdę dają radę.


sobota, 28 października 2017

Egaheer- Signum Satanas (Dark Omens 2017)

Ostatnimi czasy sporo radości przynosi mi fakt tylu reedycji staroci z naszej dawnej sceny. Tym jakże potrzebnym odgrzebywaniem zajęło się swoimi czasy nie tylko Wiching Hour czy Thrashing Madness, ale także Dark Omens. Było już min. demo przasnyskiego Thirst, a teraz mamy kłodzki Egaheer. Na "Signum Satanas" mamy praktycznie wszystkie nagrania jakie zespół wydał w czasie swojego istnienia. To nic innego jak surowy, zimny, i bardzo klimatyczny Black Metal lat 90-tych, który w ich wykonaniu zdążył już zostać nieco zapomniany. Egaheer może nie szczycił się nie wiadomo jaką techniką czy umiejętnościami, ale atmosferę i ducha tej sztuki w tym swoim topornym graniu potrafił oddać. Bo przecież o to tu chodzi, to jest coś więcej niż sama muzyka. Mimo wszechobecnej tu surówki emocje które ta muzyka niesie nie zostają zagłuszone, a wręcz przeciwnie, taka, a nie inna jakość staje się w tym przypadkiem kluczem do celu. Tak posępnych, niepokojących, przesiąkniętych mrokiem i złem, a jednocześnie nostalgicznych materiałów nigdy za mało. "Demo 93'/94'", "Czarna Litania" czy "Templum Umbrae" to esencja właśnie takiego grania. Zespół zaczął i skończył na samych materiałach demo i może to dobrze. Dzięki temu pozostał wciąż w tych mistycznych rewirach swojej sztuki i niczym nie zmąconym, podziemnym charakterze. Koła w swojej dziedzinie nie odkryli, ale żarliwa pasja przebija się z każdym dźwiękiem. Dla osób stale eksplorujących nasze BM-owe podziemie pozycja bliska obowiązkowej, a dla tych którym w tej muzyce zależy też na klimacie, a nie samym konkretnym łojeniu to totalny mus!



piątek, 27 października 2017

Prosecutor- Krew Czarnej Ziemi (Thrashing Madness 2017)

Kolejna z ostatnich propozycji od Thrashing Madness- bytomski Prosecutor. Następna perła naszego metalowego podziemia i ich jedyny pełny album "Krew Czarnej Ziemi". Materiał ten wydany został w 1992 roku przez naszą słynną Baron Records, tylko i wyłącznie na taśmie. Wreszcie po tylu latach ten album znów jest dostępny, tym razem na srebrnym krążku. To co serwuje w swojej thrashowej sztuce Prosecutor to precyzja Metallici, finezja, żywiołowość i klimat Kata (zwłaszcza w "balladowych" momentach) oraz wściekłość Destruction. Trudno o lepszą kompilację wpływów. Taka mikstura wciąga i uzależnia. Jakby ktoś zmieszał ze sobą płyty "Master of Puppets", "Bastard" oraz "Infernal Overkill" wspomnianych zespołów. Coś absolutnie kapitalnego i porywającego już od samego intra. Energia, pasja i zapierające dech, chłoszczące riffy (sola też niczego sobie, ciary są)! Grupa widać nie macała gruntu tylko z marszu przywaliła ze wszystkich luf i pokazała o co im chodzi i co chcą grać! Im więcej słucha się tych zapomnianych już nieco nagrań, tym bardziej żal bierze ile to naszego metalowego potencjału nie miało okazji zaistnieć szerzej i przetrwać próby czasu. Prosecutor wraz każdym utworem ze swojej pierwszej i jedynej płyty daje dowód na to jak ogromny potencjał tkwił w ich graniu, mimo faktu, że początek lat 90-tych dla thrashu łaskawy już nie był i ciężko było o świeży powiew w tym temacie. Oni tą świeżość i talent mieli, bezapelacyjnie! Oddali ducha grania, które wydawało się odeszło już wtedy w pewien niebyt. Każdy zainteresowany naszą sceną tamtych lat powinien ten materiał znać, a jeszcze lepiej mieć w zbiorach.
Już po raz któryś z rzędu nie będę się rozpisywał nad tym jak wydany jest każdy tytuł wypuszczany przez Thrashing Madness, bo doskonale to wiecie. Precyzja, profesjonalizm i rozmach, i tutaj nie ma od tego wyjątku. Poza, jak zwykle wypasionym bookletem, dostajemy sporo materiału live, który przenosi nas swą atmosferą do tamtych lat. Rekomendacja zbyteczna!

http://www.oldschool-metal-maniac.com/


środa, 25 października 2017

Monstraat- Scythe & Sceptre (Fallen Temple 2017)

Kolejny w tym roku, naprawdę godny polecenia Black Metalowy krążek. Tym razem chodzi tu o drugi długograj szwedzkiego Monstraat. Już od pierwszych wydobywających się z głośników dźwięków da się poznać, że "Scythe & Sceptre" hołduje niedoścignionym wzorcom Black Metalowej sztuki. Przez całą płytę czuje się w tych nagraniach pierwiastek starego Mayhem z czasów gdy był z nimi Dead. Te upiorne, zawodzące wokale, brzmienie, atmosfera... Jak te typy to zrobiły to zachodzę w głowę... Nie brakuje tu też riffów rodem z pierwszych, kultowych płyt Darkthrone takich jak "A Blaze in the Northern Sky" czy "Under a Funeral Moon", a i nawet "Pentagram" Gorgoroth przychodzi na myśl. To wszystko tu jest. Gdyby nie fakt, że płyta wyszła w tym roku, to można by pomyśleć, że to jakiś zapomniany wyziew podziemia lat 90-tych. Niesamowicie szanuję i poważam grupy, które tak misternie, tak umiejętnie potrafią przekazywać kult tamtych lat, nie brzmiąc przy tym jak bezczelna kopia dawnych Bogów. Monstraat sprostał zadaniu, którego się podjął grając w ten, a nie inny sposób. Nie chcę się tu specjalnie rozpisywać, bo uważam, że to nie ma sensu, tej płytki po prostu trzeba doświadczyć samemu. Każdy kto siedzi w Black Metalu, a nie tylko odwiedza go sobie turystycznie od czasu do czasu powinien zaopatrzyć się w ten krążek. Gwarantuję, że zawodu nie będzie. Odpalam "Scythe & Sceptre" i słyszę niemal tą samą atmosferę, to nienazwane "coś", które emanuje od "Live in Leipzig" Mayhem. Czy koło materiału serwującego niemal te same emocje można przejść obojętnie? No chyba za cholerę nie!

wtorek, 24 października 2017

Leviathan- Memento Mori/ C'est La Vie (Thrashing Madness 2017)

No i mamy kolejne, tegoroczne uderzenie od Thrashing Madness. Tym razem padło na dema wrocławskiego Leviathan. Jeszcze trochę a uwierzę w to, że dzięki Lechowi ukażą się niemal wszystkie demówki, czy zapomniane przez czas i ludzi albumy naszego metalowego podziemia przełomu lat 80-tych i 90-tych. Serio! Kolejne wydawnictwo i kolejna perełka, o której wznowieniach na srebrnych krążkach nawet nikt nie śmiał marzyć. A tu proszę, mówisz masz! Leviathan wzięli to co najlepsze od najbardziej ekstremalnych grup thrashu oraz rodzącego się death metalu tamtego czasu i stworzyli własną, siarczystą, surową oraz bezkompromisową hybrydę obu tych gatunków. Zarówno "Memento Mori" z 1990, "C'est La Vie" (1992), jak i dodane jako bonus pierwsze demo zespołu z 1989 to karkołomne galopady i konkretne łojenie bez rozmieniania się na drobne. Czysty ogień, furia i szaleństwo. Co prawda z każdego z dem można wydobyć jakieś kawałki, fragmenty, które mogą zdawać się nieco bardziej subtelne riffowo, chwytliwe (o ile w przypadku Leviathan można w ogóle o takim zjawisku mówić), gdzie nie gdzie wolniejsze, bardziej marszowe, ale gdy to się dzieje nie mija parę chwil, a z powrotem zmieniają się w nieokiełznaną bestię. Może nie jest to coś wyjątkowego, odkrywczego, ale to kolejny przykład, jakich na naszej scenie było ogrom, mianowicie na to ile pasja do grania i energia potrafią do spółki zdziałać i jaki materiał zrodzić. To przede wszystkim żywioł i esencja thrashowej nawałnicy. Słucha się tego kapitalnie, a dodatkowo ma się okazję poczuć przez to granie ten unikalny klimat tamtych lat i poznać kolejny element historii naszej rodzimej sceny. Bezcenne!
Co się tyczy samej formy wydania. Nawet nie ma sensu specjalnie się tu rozwodzić, bo kolejne płytki Thrashing Madness dosłownie prześcigają się w dążeniu do wydawniczej perfekcji. I nie mówię tu tylko o bonusach, czy jakości samej w sobie, ale także o aspekcie wizualnym. Ogrom zdjęć, sporo do czytania, masa pamiątek itd. Booklety są tak grube, że ciężko je wyjąć z pudełka, które ledwie się za ich sprawą domykają. Jakiekolwiek polecanie, czy dalsze zachwalanie uważam za kompletnie zbyteczne.

http://www.oldschool-metal-maniac.com/


piątek, 20 października 2017

Burial Choir- Iconoclast (Fallen Temple 2017)

Nostalgia, majestat, posępność i cmentarny klimat. Tak, to wszystko to domena debiutu Burial Choir. Całość płyty to wolne, podniosłe kompozycje, spowite aurą tajemniczości. Zespół postawił tu duży nacisk na atmosferę, słuchając mamy wrażenie, że album to jedna, spójna ścieżka dźwiękowa do jakiegoś mistycznego misterium, odprawianego w ruinach zapomnianej świątyni (już sama okładka ozdobiona starymi, rozmytymi ikonami prezentuje z czym będziemy mieli do czynienia). Połączyły się tu tak naprawdę trzy gatunki metalu, mamy zimny, grobowy klimat bliski Black Metalowi, Death Metalowe wokalne, oraz estetykę, schemat kompozycji i brzmienie Doom Metalu. Wszystko to kapitalnie się tu zazębia tworząc bardzo udane i bogate w emocje dzieło. Mamy tu pięć kompozycji trwających średnio po dziesięć minut każda. Nie znajdzie się tu specjalnych skrętów stylistycznych w rozmaite strony, wszystkie utwory utrzymane są w jednym stylu, poprzeplatane tylko instrumentalnymi pasażami oraz przewijającymi się przez całą płytę odgłosami dzwonów i majaczącym w tle chórem. Z pozoru może się to wydawać monotonne, dla wielu z was pewnie takie będzie, ale wyszło to naprawdę dobrze, sprawia wrażenie słuchania jednego, bardzo długiego utworu, a nie pięciu, a za sprawą swojego klimatu, aury, naprawdę potrafi wciągnąć i sprawić, że będzie się miało ochotę wrócić do tego krążka. Dla zwolenników nieco bardziej ekstremalnego oblicza Doom Metalu coś absolutnie w sam raz. U mnie ten materiał zasiał ziarno ciekawości i będę bacznie przyglądał się poczynaniom tego zespołu. Na niwie klimatycznego, a za razem ciężkiego grania Burial Choir mają szansę mieć co nieco do powiedzenia. Jak najbardziej polecam.

https://www.facebook.com/burialchoir/
https://burialchoir.bandcamp.com/releases


czwartek, 19 października 2017

W.A.S.P.- W.A.S.P. (Capitol Records, Emi 1984/ Snapper 2004)

Jak dla mnie jedna z najbardziej żywiołowych i skrzących się energią płyt w historii Heavy Metalu. Uważam ją też swoją drogą za bardzo wpływową dla stojącego już tuż za rogiem bardziej ekstremalnego grania, które wtedy podnosiło łeb za sprawą min. Venom czy Bathory. Takie grupy jak Kiss, Alice Cooper czy właśnie W.A.S.P. miały podobnie spory wpływ na Death czy przede wszystkim Black Metal, jak zespoły ochrzczone mianem jego pierwszej fali. I to bynajmniej nie za sprawą muzyki, a bardziej wizerunku. Każdy z tych zespołów wywoływał wokół siebie sporo sensacji i oburzenia, na scenie był ogień, elementy demoniczne, czy też rodem z horrorów, sztuczna krew, czaszki i tym podobne. Debiut Wasp (już nie chce mi się pisać tych kropek, wybaczcie :D) jest tego kwintesencją. Poza wizerunkiem wypełnionym wyżej wymienionymi atrybutami, cechowały go odważne teksty, traktujące o wszystkim co zakazane, no i rzecz jasna dawka niesamowicie energetycznego i naszpikowanego chwytliwymi, zadziornymi riffami Heavy Metalu. Sam wokal Blackiego to też oddzielna działka... Drugiego takiego próżno szukać. Nie mówi się o tym za wiele, ale to między innymi Wasp był jednym z tych zespołów, które miały wpływ na młodych wtedy adeptów mrocznej sztuki kształtując ich muzyczny gust. Debiut Amerykanów uważam za najważniejszy w ich całej dyskografii, wywołał w swoim czasie burzę i zapisał się na stałe do grona najważniejszych metalowych wydawnictw zza oceanu. Płyta wypełniona jest po brzegi metalowymi hiciorami. Znajdują się tu min. "I Wanna Be Sombody", "L.O.V.E. Machine" oraz "B.A.D." (mają się tymi kropkami, nie ma co :D), których refreny wsiąkają w mózgownicę dosłownie z marszu i nie opuszczają jej już nigdy. Rządzi także piekielny "Tormentor", którego uważam za kolejny wsławiający tą płytę numer. Pozostałe rzecz jasna także sroce spod ogona nie wypadły i idą ramię w ramię z tymi które tu wyróżniłem, i które wyróżnił sam zespół. Ta płyta to był wtedy solidny strzał w pysk dla glam metalu, który próbował zagarnąć Wasp w ramy swojej estetyki. Ja osobiście tą płytę uwielbiam od momentu w którym się z nią zetknąłem i gdyby istniał metalowy elementarz w stylu "must have, must listen" chętnie bym tam debiut Wasp władował. Istny dynamit!



wtorek, 17 października 2017

Besatt- Anticross (Zero Dimensional Records 2017)

Takiej płyty Besatt nie miał jeszcze w swoim dorobku. Już od pierwszych dźwięków daje się słyszeć, że spory nacisk będzie postawiony na klimat, atmosferę, większą złożoność, i tak właśnie się dzieje. Jest tu nieco mniej z dawnej wściekłości jaka cechowała płyty tej bytomskiej hordy, ale za to śmiało można powiedzieć, że osiągnęli nową jakość. Zespół wzniósł się na kolejny pułap w swojej sztuce, krok z którego może być w pełni dumny. "Anticross" to materiał bardzo dopracowany, ambitny i świetnie brzmiący (bracia Wiesławscy z Hertz po raz kolejny udowadniają, że są jednymi z lepszych na naszym podwórku). Riffy jak i solówki zaklęte w tym 43-minutowym misterium to jedne z najlepszych jakie kiedykolwiek Besatt objawił światu. Pomyślicie, że przesadzam, ale nie, absolutnie nie! To naprawdę materiał na światowym poziomie, wart docenienia i przede wszystkim zauważenia. Już po pierwszych dźwiękach kopara mi opadła do samej ziemi! Klimat, struktury, estetyka noszą tu znamiona takich grup jak Mayhem, Watain, czy nawet Dissection, a w wolnych, nastrojowych wstawkach przynoszą na myśl KAT-owskie "Ballady". Nie brak tu także męskich chórów, które wraz ze wspomnianymi komponentami nadają płycie jeszcze bardziej mistycznego i mrocznego charakteru, taki wieńczący całość "Regnum Satanas" to opus magnum w tej kwestii. Płyta jest bardzo równa, spójna i chłonie się ją bez popity. Nudy, dłużyzn i innych tego typu raf koralowych czyhających na słuchacza brak. Jest posępny, złowieszczy klimat, konkretny Black Metalowy wpierdol, bardzo dobre brzmienie, także czego chcieć więcej? No i kapitalna okładka autorstwa Marcelo Vasco zachęca, a nie odstręcza. Oj będę do tej płyty wracał. Także szczerze chylę czoła przed Besatt za owe dzieło! Obok debiutu Demonic Temple to najlepszy tegoroczny, Black Metalowy wyziew jaki dane mi było słyszeć! Polecam nie tylko po stokroć, ale nawet po tysiąckroć!

http://www.besatt.linuxpl.com/


środa, 11 października 2017

Elegis- Superhuman Syndrome (More Hate Productions 2017)

Elegis to Death Metalowy projekt Barona znanego w chwili obecnej z Profanatism. To co jest nam zaprezentowane na niniejszym debiutanckim długograju to bardzo ambitny i dosyć nietuzinkowy Metal Śmierci. Dlaczego? Ano dlatego, że poza siarczystym, agresywnym łojeniem, opartym o bardziej pokręcone, nieco techniczne riffy, dostajemy tu także sporą dawkę orkiestralnych smaczków, melodyki, partii chóru, czy nawet elektronicznych naleciałości. Da się tu zauważyć, że płyta jest podzielona jakby na dwa rozdziały, niczym księga. Pierwszy, który wieńczy "Nemezis" to, bardziej brutalne oblicze albumu oscylujące wokół konkretnego, intensywnego grania o dominujących szybszych tempach. Później natomiast otwiera się część bardziej melodyjna, trochę wolniejsza, może nawet bardziej podniosła, epicka (ale wciąż nie spuszczająca z tonu, nadal jest siarczyście), którą rozpoczyna "Aeternum Lex". Nawet zalatuje tu trochę klimatami wschodu i pewną rytualną aurą, no klimat jest ewidentnie. Podoba mi się jak te dwie połówki materiału ze sobą kontrastują, jedna sprawia wrażenie muzycznego chaosu, a druga odzwierciedla jej atmosferę i majestatyczność, coś jak serce i dusza. Bardzo jestem ciekaw czy ten zabieg był świadomym posunięciem, czy po prostu tak wyszło, efekt uważam za kapitalny.
Jestem pełen szacunku i uznania dla Barona, bo prawie wszystko na tej płycie ogarniał sam (gościnnie wystąpiło tu paru muzyków min. na gitarach i wokalu). Perkusję co prawda mamy tu zaprogramowaną, a nie żywą, ale co z tego skoro wszystko to dobrze chodzi i w żaden sposób nie razi. Został tu odwalony kawał naprawdę solidnej, powiedziałbym nawet misternej roboty, żeby tak tą płytę ogarnąć i stworzyć materiał oryginalny i za razem wymagający. Dla tych którzy lubią bardziej złożone i nieschematyczne rowiązania w muzyce ekstremalnej "Superhuman Syndrome" ma naprawdę wiele do zaoferowania i warto tej płycie dać szansę. Ja dałem i jestem bardzo zadowolony. Naprawdę świetny album wypinający się na wszelakie trendy.

https://www.facebook.com/elegism/
https://elegis.bandcamp.com/


poniedziałek, 9 października 2017

Forest Whispers- Zamieć (Werewolf Promotion 2017)

"There was one long and terrible winter, when icy blackness covered the sun and grass (...)". Słowa tekstu do "Hell Dwells in Ice" przypominają mi się wraz z pierwszymi dźwiękami "Wstąpienia" otwierającego płytę. Już na swojej pierwszej płycie Forest Whispers przejawiał niebywałą umiejętność zaklinania w swoją sztukę klimatu nagrań zespołów, które odcisnęły na nim swoje piętno. "Zamieć" mnie w tym tylko utwierdziła. Mamy tu nie tylko znamiona starego Behemoth, przez całą płytę przewijają się klimatyczne, akustyczne motywy zaczerpnięte z dawnej twórczości Ulver, North, czy też mroźne znamiona Immortal z czasów "At the Heart of Winter". Mimo tak wyraźnych inspiracji zespołu nie da się wrzucić do jednej szuflady z nagraniami właśnie w takim stylu. Mają swoje własne brzmienie oraz strukturę utworów opartą o bardzo wyraźne, wręcz melodyjne riffy (a nawet bazujące na heavy metalowej estetyce, weźmy taki "Gniew") oraz dosyć czytelną jak na Black Metal warstwę wokalną. Pełno jest tu pomysłów na łączenie starego z nowym, co jest dowodem talentu i umiejętności twórców materiału. Powielanie jednych i tych samych patentów nie ma tutaj miejsca, płyta się nie dłuży, jest urozmaicona, przeplatają się tu zarówno krótsze jak i dłuższe utwory w których tempo oraz melodia potrafi się zmieniać jak w kalejdoskopie, a mimo to wszystko się zazębia i łączy w jedną, spójną całość. Faktycznie album jest niczym zamieć, zmienny i nieprzenikniony, a klimat jest jego największym atutem. "Zamieć" to dzieło oddające spory hołd dawnym dziejom i zespołom, które tego typu granie rozpoczynały, a jednocześnie próba osadzenia go w obecnych realiach, nieco innym brzmieniu, dodając odrobiny tzw. świeżej krwi. To bardzo udany album i powód do dumy dla Herna i Annatara tworzących Forest Whispers. Życzę sobie i nam wszystkim aby więcej było płyt, tworzonych z taką pasją, pomysłem i świeżym, trafionym podejściem do dawnych wzorców. Absolutnie polecam i to nie tylko fanom norweskiej sceny czy naszej rodzimej, która na tych dźwiękach niegdyś bazowała i powstawała. To pozycja warta sprawdzenia dla każdego entuzjasty Black Metalowej sztuki.

https://forestwhispers.bandcamp.com/
https://pl-pl.facebook.com/ForestWhispers/


sobota, 7 października 2017

Saltus- Jam Jest Samon! (Battle Hymn Production/ SlavicKult 2017)

Jakiś czas temu Saltus zaserwował nam znakomitą przystawkę w postaci EP "Opowieści z Przeszłości...", które zaostrzyły apetyt przed nadchodzącym daniem głównym w postaci kolejnego, pełnego albumu. No i doczekaliśmy się. Muszę powiedzieć, że ów apetyt został w pełni zaspokojony. "Jam Jest Samon!" to kapitalna wręcz mikstura Black, Death oraz Pagan Metalu, mieszanka którą zespół zdążył już zasłynąć. Kompozycje są siarczyste, potężnie brzmiące i kipiące energią. Jest to już trzeci długograj Saltus i muszę powiedzieć, że to ich najlepsze dzieło. Powstał materiał o niebywałym wręcz ładunku emocji, które buduje nie tylko sama muzyka ale i teksty (ogromny szacun dla Wojnara). To nie tylko sama sztuka, ale i kawał historii. Album opowiada o początkach pierwszego państwa Słowian zwanego Państwem Samona, czyli mam do czynienia, jakby nie było, z koncept albumem. Muzyka i liryki zespoiły się w litą całość, opowieść którą chłonie się jednym tchem i po jej zakończeniu ma się ochotę na powtórkę. Płyta się nie dłuży, każdy kolejny kawałek to ogromna dawka energii, urozmaicona klimatycznymi zwolnieniami, partiami żeńskich wokali, czy okazjonalnymi skrzypcami. Nawet na akustyki i dłuższe recytacje znalazło się miejsce (wieńczący płytę "Piastun"). Grupie udało się stworzyć tutaj pewną dodatkową głębię, która co jakiś czas daje o sobie znać. Słychać to zwłaszcza w "Słowiańskiej Jedności", tutaj ostatecznie rozpościera swoje skrzydła patos i epickość, która narasta od początku albumu z każdym kolejnym utworem. Jednym słowem materiał dopracowany jest w każdym calu, kawał naprawdę solidnej roboty. Specjalne gratulacje należą się też za projekt graficzny albumu oraz osobno za dodatkową grafikę wewnątrz bookletu (Sirkis mistrzem!).
"Jam Jest Samon!" niewątpliwie zagości w moim odtwarzaczu jeszcze nie raz, bo wciągnął swoim klimatem i pokładami emocji. Uwielbiam płyty, w przypadku, których już po pierwszym odsłuchu wiem, że będzie się ją wciąż odkrywać i znajdować kolejne jej ukryte walory. Myślę, że ten fakt wystarczająco świadczy o jej wartości. Polecam najszczerzej jak tylko mogę!

https://pl-pl.facebook.com/SaltusPoland/
https://saltuspoland.bandcamp.com/
https://slavickult.pl/
https://www.facebook.com/battlehymnpromopl/


piątek, 6 października 2017

Sulphurhaze/ Omenfilth- Veneration of Cruel Lust split (Putrid Cult 2017)

Nigdy nie lubiłem splitów. Cholera wie dlaczego, nie mam na tą przypadłość jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Liczbę tych które przypadły mi do gustu można policzyć na palcach jednej ręki. Czy sojusz Sulphurhaze i Omenfilth wszedł do tego grona? Cóż, chyba przyjdzie mu na to poczekać, bo jeszcze na ten moment nie mogę powiedzieć aby się załapał (nie zachęciła też okładka- tematyka Cthulhu, te macki tak mi się skojarzyły, w zupełności wystarcza mi u Anaboth). Muszę jednak przyznać, że były momenty, które zatrzymały mnie na dłuższą chwilę, zwłaszcza materiał Sulphurhaze, i to dzięki niemu za jakiś czas do tego splitu powrócę. Już od pierwszych dźwięków przypomnieli mi "Sentence of Death" oraz "Infernal Overkill" Destruction. Ach! Zagrali tu kawał mocarnego i siarczystego, black/ thrashowego oldschoolu. Żeby nie było, że tylko starym, dobrym Destruction tu zajechało. Nie, nie! Panowie bardzo przypominają tu jeszcze dokonania takich już kultowych grup podziemia jak Cruel Force, Urn czy Nocturnal. Po prostu klasa! Co się tyczy Omenfilth, no jakoś mocno średnio mi podeszło. W ich sztuce oscylującej między black, a black/ thrash metalem przydałoby się nieco mniej duszne brzmienie, hamuje tu energię, która powinna emanować z granych tutaj riffów, a tak jest to nieco stłamszone. Szkoda bo przebija przez to fajny klimat starego black metalu jeszcze sprzed okresu norweskiej sceny. Na pozytyw i to konkretny zasłużył za to cover "Evil" Mercyful Fate, za to szacun, bo wyszedł kapitalnie i bardzo złowieszczo, duch tego kawałka został tu uchwycony! A i warto wspomnieć, że obecnie dostępne wydanie tego splitu ma lepsze, bardziej potężne brzmienie co, rzecz jasna, działa na korzyść odbioru i trochę koryguje poprzednie ułomności, zwłaszcza w kwestii Omenfilth. Podsumowując, jest potencjał i ciekawie to śmiga, ale na ten moment ów materiał na dłużej mnie nie zatrzyma. Niemniej jednak każdego lubującego się w black/ thrashu pozycja ewidentnie warta sprawdzenia.



niedziela, 1 października 2017

Sacrilegium- Wicher (Pagan Records 1996/ 2014)

Chyba niewiele byłoby osób, które nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że "Wicher" to jedno z najwybitniejszych dzieł polskiej sceny BM lat 90-tych. Niewiele materiałów może poszczycić się tak niesamowitym klimatem i aurą w którą zaklęta się magia tamtych dni. Od wydania albumu minęło już ponad 20 lat, a on wciąż potrafi czarować, wciągać swoją głębią, nostalgią i mrokiem, w ogóle się nie zestarzał i wciąż znakomicie się broni. To tutaj Sacrilegium stworzyło jeden z najlepszych przykładów połączenia Black Metalu z Pogańską sztuką. Płyta jest bardzo dobrym przykładem jak nasze zespoły potrafiły w misterny sposób przekuć wpływy, inspiracje, które przyszły z Norwegii na swoją modłę i stworzyć sztukę o jeszcze, moim zdaniem, większym ładunku emocjonalnym i, co ważne, bardzo oryginalną i charakterystyczną. Te rzężące gitary, klawiszowe pasaże i chrypiący, upiorny wokal Nantura są nie do podrobienia. Ciężko jest nie zostać pochłoniętym przez takie symfonie jak "W Dolinie Rwących Potoków" (uważam go za utwór sztandarowy z tej płyty, czysta esencja Sacrilegium), "W Rogatym Majestacie Snu" (tutaj w ciekawy sposób objawiają się inspiracje starym Darkthrone i Immortal) oraz majestatyczny "Wicher Falami Ognia", który jest lirycznym sercem tego albumu. Powstało tu dzieło absolutnie skończone, które na zawsze zapisze się jako jedno z najważniejszych wydawnictw naszej podziemnej sceny, tym bardziej, że zdaje się, był to pierwszy album Black Metalowy nagrany całkowicie po polsku i tak mocno skoncentrowany na "leśną" atmosferę wypełnioną Pogańską estetyką.
Poniżej przedstawiam winylową oraz kompaktową reedycję albumu wydaną przez Pagan Records w 2014 roku. Różnice w stosunku do oryginału to nowy mastering, który podziałał na korzyść materiału uwydatniając wszystkie jego walory, nowa szata graficzna (oryginalna została zawarta w książeczce do płyty) oraz spora dawka fotografii zespołu z tamtego okresu. Jako bonus został także dodany utwór ze splitu z North "Jesienne Szepty" pt. "Tam Gdzie Gaśnie Dzień". Ze wszystkim jestem jak najbardziej na tak, chociaż nie bardzo rozumiem zmianę okładki. Jest naprawdę świetna, ale jakoś tęskno mi za tą starą, oryginalną grafiką, która tak niesamowicie współgrała z i oddawała zawartość albumu (poza tym znakomicie prezentowała by się w winylowym formacie).W każdym bądź razie jeżeli ktoś nie posiada 1-szego wydania to jak najbardziej ową reedycję polecam. Co do samej muzyki, cóż, ten materiał nie potrzebuję żadnej rekomendacji, to trzeba znać!

https://sacrilegium.bandcamp.com/
https://www.facebook.com/SacrilegiumOfficial/
https://pagan-records.com/